Ciasto czekoladowe, tudzież brownie, i słów kilka o Donnie Hay
Jakiś czas temu zażyczyłam sobie na urodziny najnowszą książkę Donny Hay „Szybko, prosto, świeżo”. Kiedy została złożona na moje trzydziestoletnie ręce, które lekko się ugięły, poczułam, że kondycja już nie ta – tomiszcze waży prawie 1,5 kg i ma dość niepraktyczne rozmiary, które bardziej pasują do albumów fotograficznych, które przegląda się w ciszy i skupieniu z kieliszkiem czegoś dobrego w dłoni, niż do książki kucharskiej. I właśnie taką albumową konwencję ma to wydanie – mnóstwo w nim pięknych, jasnych i wysmakowanych fotografii, często całostronicowych. Mało to praktyczne, gdy chce się ugotować coś z przepisów zawartych w tej książce. Poza tym zajmuje strasznie dużo miejsca na kuchennym blacie, no i jest tak ładna, że aż strach ją zachlapać.
Wracając do fotografii, to moim zdaniem efekt psują komentarze naniesione na niektóre zdjęcia dużą, irytującą, niby odręczną czcionką. Bywają jednak zabawne, np.: „ten pudding głaszcze podniebienie, w dodatku robi się sam”. Jeśli ktoś lubi gawędziarski klimat, który w swoich książkach kucharskich tworzy np. Nigella, to ta pozycja też mu się spodoba. Jeśli ktoś jest blogerem kulinarnym albo interesuje się fotografią, to będzie się pieścił z tą książką godzinami (tym bardziej, że w ostatnim rozdziale znajduje się sporo wskazówek związanych ze stylizacją).
Przechodząc do przepisów, bo to w sumie jest najważniejszą kwestią, to przyznam się, że po kilkuminutowym przejrzeniu książki ucieszyłam się, że dostałam ją w prezencie a nie kupiłam, bo w oczy rzuciły mi się carbonara, caprese, brownie, zupa z boczkiem i soczewicą oraz z pieczonej dyni, które nie powalają oryginalnością. O Bożenko, pomyślałam, tyle złotówek za książkę, która jest tak odtwórcza! Dałam jej jednak drugą szansę i następnego dnia zajrzałam do niej, gdy Panna Grymaśna zaliczała południową drzemkę.
„Szybko, świeżo, prosto” okazała się kopalnią pomysłów na makarony, ryby, sałaty oraz mięsa (nie mogę się doczekać, aż wypróbuję schab wieprzowy glazurowany w porto i miodzie z niebieskim serem pleśniowym) i interesujące desery, np. zdekonstruowane tiramisu. Dania te w założeniu mają być mało zajmujące i bez zażenowania można użyć w nich półproduktów. Donna Hay uważa, że nie można poświęcać czasu gotowaniu kosztem życia rodzinnego i własnych przyjemności – trochę mnie to otrzeźwiło, bo doba nie jest z gumy, a ja nie jestem ze stali, czasem trzeba odsapnąć i dać sobie na luz.
W myśl mojej zasady: „gdy ci smutno, gdy ci źle, zjedz sobie brownie – zakituj się…” na pierwszy rzut przy testowaniu przepisów książki poszło ciasto czekoladowe prezentowane poniżej. Klasyka w czystej postaci. Godna polecenia i skuteczna jako chandrołamacz (gorzka czekolada w połączeniu z całkiem sporą ilością migdałów).
Składniki (na tortownicę o średnicy 22 cm):
- 375 g gorzkiej czekolady
- 125 g masła
- 175 g brązowego cukru trzcinowego
- 35 g mąki pszennej
- 2 łyżki mleka
- 120 g mąki migdałowej (albo zmielonych migdałów)
- 5 jajek
- kakao do oprószenia
Czekoladę połam na drobne kawałki albo posiekaj.
W rondelku rozpuść masło i wrzuć do niego czekoladę. Mieszaj, aż się rozpuści, następnie dodaj cukier trzcinowy, przesianą pszenną mąkę, mleko i mąkę migdałową. Ja takiej mąki nie miałam na stanie, więc wrzuciłam do malaksera 120 g migdałów w płatkach i zmiksowałam je na pył. Dały radę.
Do masy czekoladowej wbij jajka i dokładnie wymieszaj. Masę wylej do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Formę przykryj aluminiową folią i wstaw do piekarnika nagrzanego do 170ºC na 40 minut.
Po upieczeniu zdejmij folię i pozwól ciastu ostygnąć w formie. Przed podaniem oprósz kakao.
Piękne ciasto. O książce już słyszałam, ale nie miałam jej jeszcze w rękach.
Mmmm…ale po świętach się odchudzam:(
Oj zjadłabym, ale mam mocne postanowienie poprawy 😉 a na książkę juz poluję.
O matuchno, to głaskanie podniebienia brzmi tragicznie… Przejrzałam australijski oryginał i przy żadnym z puddingów nie ma czegoś tak strasznego, a jestem wyczulona na kiczowate opisy jedzenia. To w takim razie już mój drugi minus dla tego wydawnictwa w związku z tą książką.
Ja od Donny nie oczekuję odkrywczych przepisów, za to cieszy mnie ich usystematyzowanie w książkach i skupienie na jednym temacie. Jak się przyjrzeć, każda książka ma jakiś inny cel. W tej akurat są pomysły na bardzo szybkie codzienne dania, czyli ma być pomocna, gdy mamy 30 minut do dyspozycji i chcemy nakarmić rodzinę, a nie zadziwić niedzielnych gości. I duży format też akurat lubię, może dlatego, że jestem krótkowidzem, ha ha 🙂
Pierwszym przepisem w którym się zakochałam też było brownie, tyle że inne. Biło na głowę wszystkie, które dotychczas jadłam, smakiem i wyglądem, a prościzna, że hej. Potem już nie było odwrotu 🙂
A za co wydawnictwo dostało od Ciebie pierwszy minus?
To moja pierwsza książka Donny i myślę, że nie ostatnia, bo faktycznie to usystematyzowanie jest pomocne.
Fajerwerki w kuchni można mieć od święta, a kiedy się pracuje, ma małe dzieci i wieczny deficyt czasu, to liczy się tylko, żeby było szybko, smacznie i zdrowo. W tej konwencji lepiej wypada Jamie Oliver, ale Donna też jest zadowalająca. I nieco inna 😉
A w oryginale w jaki sposób są skomentowane te dania?
Wpisałam na FB 🙂
Wydawnictwo nagrabiło sobie tym, że zerżnęło słowo w słowo fragment opisu tej książki z mojego bloga i wstawiło go do swoich materiałów promocyjnych. Bez pytania, nie mówiąc już o podaniu autora. Po czym… przysłało te materiały m.in. do mnie proponując napisanie dla nich recenzji.
O w mordę i w pysk, że się tak nieelegancko wyrażę. Kto jak kto, ale oni to powinni mieć jakieś blade pojęcie o prawach autorskich. Teraz to już mnie chyba nic nie zdziwi.