Zupa z sałaty i zielonego groszku (i o przewrotności apetytów)
Ostatnie dni spędzałam na tak intensywnej pracy redakcyjno-korektorskiej, że nie miałam czasu na gotowanie z prawdziwego zdarzenia – żywiliśmy się ziemniakami i jajkami sadzonymi czy makaronem z serem albo z jakimś pesto. Raz na kolację zamówiliśmy dwie pizze, które dojadaliśmy na śniadanie – tak byłam zarobiona, że nawet kanapek nie miałam sił smarować.
Najgorsze z tego wszystkiego było nie chroniczne niewyspanie czy balansowanie na granicy migrenowego bólu głowy po godzinach spędzonych przed monitorem komputera, tylko to, że nikomu to obniżenie poziomu kuchni nie przeszkadzało. Dzieciaki były nawet zachwycone. Nagle Panna Grymaśna wykazała się apetytem.
Moja Przyjaciółka, Wiola, słusznie kiedyś zauważyła: „Zobaczysz, Panna Grymaśna zacznie jeść, kiedy ty przestaniesz zwracać na to uwagę”. Wcześniej nie potrafiłam odpuścić, łapałam się na tym, że obsesyjnie myślę o tym, jak tu podejść tę małą Bździągwę, żeby zjadła choć odrobinę. A tu się okazało, że w tym wypadku im mniej starania, tym lepiej.
Żeby nie było, że w tym intensywnym czasie jedliśmy tylko ziemniaki, makaron i pizzę, podam przepis na pyszną, dwudziestominutową zupę.
Przepis na tę zaskakującą zupę z sałaty czekał niemal tydzień na publikację. Przypomniałam sobie o nim dzisiaj, bo w końcu znalazłam chwilę, żeby spokojnie usiąść. Znalazłam go w książce „Apetyczna panna Dahl” i jest klasycznym przykładem na to, że nie można ślepo ufać recepturom, tylko kierować się również własnym doświadczeniem i rozsądkiem. To, że coś nie wychodzi, nie zawsze jest winą tylko przepisu – mamy różnej jakości składniki i narzędzia, nie gotujemy w identycznych warunkach, co autor. W tym przypadku okazało się, że aby osiągnąć właściwą konsystencję, musiałam dolać znacznie mniej płynów niż w oryginale (a sypnęłam hojniej groszkiem). Zawsze lepiej wlać mniej, by później mieć szansę uratować zupę dolewką.
Zupę polecam, bo jest niezwykle uniwersalna – można się nią rozgrzać w deszczowy dzień i równie dobrze zjeść ją jako chłodnik w letnie upały. Jest szybka w przygotowaniu, a wykorzystując bulion warzywny, możesz uzyskać wersję wegetariańską. Jej łagodny, słodkawy smak ma szanse podbić dziecięce podniebienia.
Składniki (4 porcje):
- 2 spore główki sałaty masłowej
- 400 ml bulionu warzywnego albo lekkiego rosołu
- 200 g zielonego groszku (może być mrożony)
- około 100 ml pełnotłustego mleka (pół szklanki)
- przyprawy: sól morska, świeżo mielony czarny pieprz, cukier, solidna szczypta gałki muszkatołowej
do podania:
- crème fraîche albo masło
- sezamowe paluchy z tego przepisu
Zagotuj bulion.
W międzyczasie sałatę dokładnie wypłucz, żeby pozbyć się spomiędzy liści resztek ziemi i innych zanieczyszczeń. Następnie pokrój ją z grubsza na dość szerokie pasy, pozostawiając te twardsze części liści.
Poszatkowaną sałatę przełóż do garnka, dodaj groszek (jeśli masz mrożony, to przelej go wrzątkiem, żeby się rozmroził) i zalej bulionem. Gotuj pod przykryciem na małym ogniu, aż wszystkie składniki będą miękkie (około 15 minut).
Po tym czasie zmiksuj całość na gładko (możesz nawet przetrzeć przez sitko), dolej mleko, dopraw do smaku solą, cukrem, pieprzem i gałką muszkatołową, po czym jeszcze raz zagotuj.
Jeśli podajesz zupę na ciepło, to do garnka z zupą dodaj ze dwie solidne łyżki masła (albo trochę do każdego talerza). Można ją jeść również na zimno i wtedy, po schłodzeniu w lodówce, udekoruj ją gęstą kwaśną śmietaną (crème fraîche).
Świetnie smakuje zagryzana sezamowymi paluchami (możesz je również pokroić na plastry i zrobić z nich genialne grzanki).
A Panna Grymaśna zjadła?
tyle zupy zjadła, ile się zmieściło na paluchu (sezamowym) 😛
No kurczę, mam tę książkę przecież, a mi taki fajny przepis umknął!