„Słomiana wdowa” to lepsza mama?
Weekend. Mama, tata i małe dzieci w domu. Mama krząta się, próbując ogarnąć sprawy, na które nie miała czasu w tygodniu, bo oprócz domowych obowiązków ma jeszcze ośmiogodzinny dzień pracy. U taty identyczna sytuacja. Do tego każde z nich, nie przyznając się przed tym drugim, próbuje choć na chwilę uciec przed dziećmi i mieć tę chwilę dla siebie, chociażby miało to oznaczać zamknięcie się w toalecie z książką czy smartphonem.
Cały tydzień czeka się na te dwa wolne dni, żeby np. nadgonić zaległości w dodatkowej pracy. Taką mamy rzeczywistość w naszym kraju, że czasem etat nie wystarczy, a sobota zamiast być dniem rodzinnym, jest „dniem ogarniania” – robimy wtedy zakupy, wielkie pranie, sprzątamy cały dom na niedzielę i takie tam przyjemności.
A dzieciaki bujają się od rodzica do rodzica, kłócą się ze sobą lub biją, podkręcając nerwową atmosferę albo oglądają bajki, wywołując wyrzuty sumienia. Są co prawda próby podzielenia dnia: „ja do południa zajmę się dziećmi, żebyś mógł popracować nad projektem, a potem ty zrobisz dla mnie to samo po obiedzie”. Znacie to? Szczerze mówiąc, to rzadko kiedy działa.
Nie da się efektywnie pracować, kiedy co chwilę podchodzi dziecko i chce coś pokazać, porozmawiać akurat z mamą, pobawić się właśnie teraz z tatą czy po prostu się przytulić i pobyć razem. Niesamowicie przykry jest fakt, że w takich momentach myśli się o goniących terminach i czuje się frustrację zamiast radości.
Dlatego uważam, że lepiej jest, kiedy jeden z rodziców może wyjść na cały dzień z domu, by zrobić swoje, i zostawić dzieci z drugim. Albo odwrotnie – gdy jest możliwość, żeby jedno z dwojga wyjechało gdzieś z potomstwem. Taki manewr trzeba zaplanować wcześniej, tak żeby każdy mógł sobie zarysować plan działań.
Ostatnio u nas było tak, że dwa tygodnie wcześniej zostałam poinformowana, że Małż musi pojechać w piątek do kolegi aż pod Żywiec, żeby zbudować mu kominek i wróci dopiero w niedzielę wieczorem. Wiedziałam więc, że trzeba nastawić się na to, że nie będę miała czasu na gotowanie i robienie „contentu na bloga”, a pracę, którą mam poza etatem, będę musiała podzielić sobie na etapy i małymi kroczkami zrobić jeszcze przed jego wyjazdem. Grunt to dać czas partnerowi, żeby mógł się przygotować. Głównie psychicznie.
Okazało się, że bycie „słomianą mamą” nie jest tak męczące, jak mogłoby się wydawać. Poświęcając dzieciom pełną uwagę uniknęłam wielu krzyków, które dotychczas nam towarzyszyły. Było o wiele spokojniej, bo dzieci widziały, że jestem tylko dla nich.
Człowiek Wyżerka i Panna Grymaśna pokazali, że potrafią się zgodnie bawić (trochę dłużej niż zazwyczaj). Była to też okazja do utrwalenia pewnych zasad, które czasem druga połówka łamała dla chwili świętego spokoju – dzieciaki potrzebują ściśle określonych ram, w obrębie których mogą się swobodnie poruszać. Naturalne jest jednak, że czasem będą próbowały przesuwać te granice i testować naszą cierpliwość i wytrzymałość. Machnięcie ręką na te zagrywki powoduje, że zaczynają przeginać, co jest męczące, również dla nich samych. Po tym weekendzie uświadomiłam sobie, że jednak mam posłuszne dzieci (ale pierwszego dnia miałam ochotę je zamknąć w szafie)!
W końcu miałam czas, żeby z nimi spokojnie porozmawiać, poczytać im, pójść na piknik. Wspólne zabawy bez ciągłego patrzenia na zegarek naprawdę sprawiają przyjemność! Poczułam się lepszą mamą. Ale szczerze mówiąc, za żadne skarby nie chciałabym, żeby tak wyglądały wszystkie moje dni. Co dwie głowy do skakania po nich to nie jedna – wieczorami padałam na twarz. Samotne mamy to mistrzynie świata!
No, nic dodać nic ująć. 😉
O, a Ty to masz w tej dziedzinie doktorat 🙂
Fantastycznie Pani pisze. Myślę , że czas pomyśleć o wydaniu tego wszystkiego w jednej książeczce. A może już została wydana? Chętnie kupię.
Pani Doroto, bardzo dziękuję za komplement 😉 Nie ukrywam, że marzy mi się publikacja, ale przede mną jeszcze długa droga. Pozdrawiam serdecznie 🙂