Klasyczne, soczyste kotlety mielone
Jako kobieta, która jakiś czas temu napoczęła kolejną, czwartą już, dziesiątkę życia daję sobie prawo do wypowiadania się na różne tematy. Chciałabym zatem ogłosić wszem i wobec, że jednym z najpewniejszych sposobów na zapewnienie sobie wierności męża czy konkubenta jest umiejętność smażenia kotletów. Uroda przemija, ale apetyt u zdrowego samca zawsze będzie dopisywał. Może mu się na starość rzucić na oczy, może mu się rzucić na mózg, ale na żołądek rzadziej – tak wynika z moich obserwacji.
Jeśli na starość zacznę zrzędzić (jeszcze bardziej), zbrzydnę i się pomarszczę, to będę częściej robić mielone. Mój Małż je kocha prawie tak bardzo jak mnie – jak jednego będzie miał dość, to zostanie dla tego drugiego.
Podzieliłam się obserwacją, dodam też w pakiecie mój patent na to danie.
Jednym z najczęstszych błędów popełnianych podczas robienia kotletów mielonych jest nadużywanie bułki tartej. Zdarzało mi się jeść kotlety (szczególnie w barach mlecznych), w których było jej tyle, że na dobrą sprawę można byłoby je jeść bez ziemniaków, bez chleba, bez niczego. Rozumiem jednak, że jest to forma cudownego rozmnożenia niewielkiej ilości mięsa i w kryzysowych sytuacjach zdaje egzamin.
Jak zrobić dobre kotlety mielone?
Po pierwsze: najlepiej samemu wybrać odpowiednie kawałki mięsa i poprosić o ich zmielenie w sklepie albo zrobić to w domu. Właśnie dlatego jednym z pierwszych zakupów kuchennych jakich dokonaliśmy była maszynka do mielenia.
Po drugie: nie ma się co czarować – kotlety, żeby były soczyste, muszą mieć w sobie trochę tłuszczyku – dorzuć zatem do masy trochę mielonego boczku lub podgardla (sprawdzi się i surowy, i wędzony. Ten drugi wariant nadaje przyjemnego posmaku wędzonki).
Po trzecie: nie musisz smażyć kotletów w nieskończoność – zrumień je i wstaw do rozgrzanego piekarnika na 10 – 15 minut w zależności od wielkości.
Po czwarte: błagam, nie przeginaj z bułką. Nie musisz bawić się w moczenie i wyciskanie tradycyjnej kajzerki (szczególnie, że większość kajzerek to jednak pieczywo niezbyt dobrej jakości). Równie dobrze sprawi się równowartość wagowa dobrej bułki tartej, najlepiej domowej z własnoręcznie przygotowanego pieczywa, i dolanie mleka. Mnie na przykład strasznie drażni namaczanie i odciskanie bułki, wolę opcję z bułką tartą.
Od razu podaję przepis na podwójną porcję kotletów mielonych. Jeśli masz słaby przerób, łatwo podzielisz składniki przez dwa. U nas zawsze pierwsza partia jest zjadana na obiad, a reszta idzie na kanapki ku wielkiemu zadowoleniu Małża.
Składniki (14 – 16 sztuk):
- 500 g mięsa wieprzowego (w tym ok. 150 g podgardla albo surowego lub wędzonego tłustego boczku)
- 500 g wołowiny (lub mniej na korzyść mięsa wieprzowego, dowolny kawałek: łopatka, szponder, łata, mostek)
- 4 łyżki bułki tartej (albo 2 suche kajzerki) + do obtoczenia
- 75 ml mleka (około ¼ szklanki albo tyle mleka, żeby namoczyć kajzerkę)
- 2 cebule
- 3 – 4 ząbki czosnku
- 2 łyżki oleju rzepakowego
- 2 duże jajka
- przyprawy: 1 płaska łyżeczka soli, 1 łyżeczka świeżo zmielonego czarnego pieprzu, 1 łyżka sosu sojowego
- do smażenia: olej rzepakowy albo smalec
Mięso wieprzowe i wołowe zmiel razem z namoczoną i odciśniętą bułką. Jeśli nie namaczasz bułki, to do zmielonego mięsa wsyp bułkę tartą i wlej mleko.
Cebule i czosnek posiekaj, podsmaż na niewielkiej ilości oleju, aż się zeszklą. Ostudź.
Do miski z mięsem wbij jajka, dodaj przyprawy oraz podsmażoną cebulę i czosnek. Dobrze wymieszaj masę mięsną, najlepiej ręką przez kilka minut.
Uformuj 14 – 16 kotletów. Obtocz je w bułce tartej.
Nastaw piekarnik na 160 – 170ºC.
Smaż kotlety na oleju lub smalcu po około 2 – 3 minuty z obu stron (w zależności od wielkości, do zrumienienia), odsączaj z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku i układaj w naczyniu żaroodpornym.
Kiedy usmażysz wszystkie, wstaw je na 10 – 15 minut do piekarnika, żeby doszły.
Też stosuję patent z piekarnikiem. A do kotletów dodaję zawsze majerannek, który dorzucam na koniec smażenia cebulki na patelnię. A bułkę tartą również namaczam,jak kajzerkę, i dopiero namoczoną wrzucam do mięsa. A co wezmę od Pani… to podgardle. Muszę to wypróbować. Pozdrawiam
O, majeranek też czasem daję albo oregano, ale prosto do mięsa bez podsmażania z cebulką 😉
Agata jak zawsze nie zawiodła! REWELACJA! Przez 30 lat nie jadłam takich mielonych:) zaufałam i zrobiłam wg przepisu- choć miałam ogromne wątpliwości co do przypraw- tu się nic nie dzieje, a zawsze z tym kombinowałam. Ale widzę, że w przypadku mielonych ewidentnie less is more. Mam natomiast zapotrzebowanie na smaczne surówki do obiadu:)) pozdrawiam !
Świetny przepis, zrobię w święta z takich proporcji ale z mięsa z dzika i podgarla wędzonego. Mój trick to zastąpienie bułki otrębami owsianymi, suchymi, bez namaczania. Jeszcze nikt się w domu nie zorientował w tej „dobrej zmianie”, a robię tak już ze dwa lata. Innych przypraw będę się trzymać ściśle, bo brzmią bardzo dobrze i mięsko dopiekę w piekarniku. Ten przepis to rozwiązanie mojego świątecznego problemu- bo dziczyzna potrafi być sucha i twarda a spaliłabym się ze wstydu, gdyby mielone podawane w świątecznej odsłonie były niedosmażone. Dziękuję za podpowiedź.