Faszerowane pomidory à la caprese
Człowiek Wyżerka zaczął swój bieg w chomiczym kółku czasu – już od miesiąca jest przedszkolakiem. Zauważyłam, że cykliczność i szkolny rytm dnia dobrze mu robią. Mógłby zostać ze mną i młodszą siostrą w domu przez kolejny rok, ale widzę, że jemu potrzebny jest kontakt z innymi dziećmi, nauka przez obserwację. Przyznam jednak, że smutno mi się zrobiło, kiedy uświadomiłam sobie, że teraz aż do emerytury będzie musiał gdzieś chodzić i wykonywać zadania: najpierw w przedszkolu, później w szkole i na studiach (jeśli się na nie zdecyduje) i na koniec w pracy. Człowiek potrzebuje celu w życiu i motywacji, żeby codziennie wstawać z łóżka.
Kilka lat temu czas płynął mi trochę wolniej, trochę nudniej. Rytm dnia wyznaczały zajęcia najpierw w szkole, później na studiach. Przez jakiś czas żyłam zaplątana w cykl nauka-wakacje-nauka-wakacje. Każda jednostka tego cyklu miała w sobie zestaw powtarzalnych segmentów. Życie było poukładane, wiadomo było, co będzie jutro. Z perspektywy czasu nawet niespodzianki od losu były do przewidzenia.
Dzisiaj patrzę na kalendarz, który wcześniej nie był mi potrzebny. Pełno w nim notatek, żeby nie pogubić nadchodzących wydarzeń: szczepienia dzieci, wizyty kontrolne, terminy opłacania rozmaitych składek, zebrania, spotkania i wiele innych. Bywa, że tęskno mi za pustym terminarzem i spontanicznymi spotkaniami – jestem na urlopie wychowawczym, ale nie mam czasu dla siebie. Mimo to nie zamieniłabym się z nikim. Dotarłam bowiem do takiego etapu w życiu, że mogę się spełniać zarówno na polu rodzinnym, jak i jako twórca. Duża w tym zasługa mojego Małża – na jego barkach spoczywa większa część ciężaru utrzymania rodziny. Na moich z kolei ciąży obowiązek dbania o ognisko domowe. Urlop wychowawczy nie jest bowiem wypoczynkiem. Powinien się nazywać raczej „praca wychowawcza”, bo to robota na kilka etatów: trzeba ogarnąć dzieci, pranie, sprzątanie, gotowanie, zakupy. Wszystko to, na co z ledwością wystarcza czasu, kiedy jest się pełnoetatowym pracownikiem. Wielu płaci za wykonywanie tych zadań – zakupy robi on-line, zatrudnia gosposię, sprzątaczkę i nianię. Szczerze podziwiam kobiety, które potrafią połączyć pracę zawodową z domową i opieką nad dziećmi bez strat w tych dziedzinach.
Jednym z plusów „siedzenia w domu” jest to, że czasem mam chwilę, żeby wymyślić coś nowego. Faszerowałam już papryki, cukinie, przyszedł czas na pomidory. Sos pomidorowy i makaron, to połączenie kojarzone zazwyczaj ze spaghetti. Pomidory, mozzarella i świeża bazylia to składniki sztandarowej włoskiej sałatki – caprese. Przepis stworzyłam specjalnie dla dolnośląskiego magazynu kulinarnego Kocioł, którego jestem współautorką. „Bohaterami” pierwszego numeru były bowiem pomidory i gruszki (zobacz koniecznie przepis na grusztardę).
Składniki (3-6 porcji):
- 6 dużych pomidorów
- 1 cebula
- 3 ząbki czosnku
- 3 łyżeczki koncentratu pomidorowego
- 2 łyżki oliwy z oliwek
- 100 g drobnego makaronu (np. malutkich muszelek)
- 2 kulki mozzarelli
- pół pęczka bazylii + do dekoracji
- sól morska, świeżo mielony czarny pieprz
Makaron ugotuj al dente.
Pomidory umyj, osusz i zetnij ich wierzchy, po czym usuń miąższ za pomocą łyżeczki. Wydrążone oprósz solą i ułóż nacięciem w dół do odcieknięcia.
Cebulę i czosnek obierz i drobno posiekaj. Na patelni rozgrzej oliwę, zeszklij cebulę i czosnek, następnie wrzuć rozdrobniony miąższ, dopraw solą oraz pieprzem i smaż na średnim ogniu z dodatkiem koncentratu pomidorowego, aż uzyskasz gęsty sos.
Bazylię posiekaj, wsyp do pomidorowej pulpy i duś jeszcze przez 2-3 minuty. Gotowy sos wymieszaj z makaronem, dopraw do smaku solą i pieprzem.
Mozzarellę pokrój na plasterki grube na pół centymetra.
W każdym pomidorze ułóż na dnie plasterek sera, po czym napełnij farszem. Na wierzchu również połóż plaster mozzarelli i przykryj ściętą górą pomidora. Możesz całość spiąć wykałaczką.
Nafaszerowane pomidory ułóż w naczyniu żaroodpornym i wstaw do piekarnika nagrzanego do 180°C na pół godziny.
Bardzo trudno jest połączyć pracę z opieką nad dziećmi. A jak jeszcze sobie jakaś wariatka wymyśli, że może bloga prowadzić, pisać czasem do jakiś pism i spotkać się raz czy dwa razy w tygodniu z przyjaciółmi to daleko jej do perfekcyjnej pani domu 😉
Kojarzę przynajmniej jedną taką świruskę :))
Dziś już właśnie widziałam taki przepis:) To chyba znak, że muszę to przygotować:) Aż się człowiek głodny robi patrząc na takie piękne przysmaki na zdjęciach:)
Możliwe, że widziałaś go gdzieś jeszcze, bo ten przepis pojawił się również w magazynie kulinarnym dolnośląskich blogerów „Kocioł” 🙂