Dlaczego nie zostanę Matką Roku
Chłodne, jesienne wieczory sprawiają, że piekarnik zamienia się u nas w substytut kominka. Przyjemnie jest usiąść w kuchni i czuć to promieniujące ciepło. Domowe ognisko nabiera realnych kształtów i przestaje być tylko pustą metaforą. Oprócz ciepła funduje mi również uspokajającą aromaterapię. Zapach pieczonego ciasta albo aromatycznych mięs przynosi mi kojące poczucie, że nie jestem taką najgorszą gospodynią. Bo myśli o nędznej jakości moich „usług” pojawiają się najczęściej, kiedy próbuję coś znaleźć albo gdy zajrzę pod jakiś dawno nieprzesuwany mebel. W salonie natomiast widać, którędy się przemieszczały moje dzieci z czymś kruszącym się, a na kanapie, oprócz okruszków, są stylowe freski z jakiegoś jedzenia i farbek (praktycznie nie do usunięcia).
Miewam ostatnio takie dni, że nie dałabym sobie medalowego miejsca także w konkursie na matkę roku. Przeziębione, kłócące się ze sobą dzieci – Głodzilla z infekcją górnych dróg oddechowych i Panna Grymaśna z dekoracyjnym gilem – wykańczają nerwowo i mnie, i siebie. Z utęsknieniem czekam, aż nadejdzie wieczór i przez chwilę będzie mi dane pocieszyć się ciszą. I samotnością.
Podziwiam szczerze te matki, które potrafią całymi dniami niemal bez przerwy szczebiotać do swoich dzieci radośnie i czule. Z zazdrością, ale i z lekkim ukłuciem niepokoju, patrzę na te kobiety, które bez cienia irytacji potrafią przerwać każdą czynność i pójść z dzieckiem układać klocki. Tak się zastanawiam, co jest gorsze – to, że czasem huknę na moje niecierpliwe Potomstwo, żeby poczekało chwilę i ignoruję wspinanie się po nodze czy ciągnięcie za sweter, czy to, że lecąc na każde skinienie mogłabym wychować małych terrorystów? Przyznaję się bez bicia – kiedyś na każde zawołanie byłam do dyspozycji. Potem zauważyłam, że nie mam czasu na potrzeby fizjologiczne, że przygotowanie obiadu mnie przerasta, że jeden artykuł w gazecie czytam po zdaniu przez cały dzień, że tęskniąc za kontaktem z kimś dorosłym, nie wylogowuję się z fejsbuka, a kawę piję tylko zimną. Wieczorem zamieniałam się w zrzędzącą, marudną i kłótliwą żonę, która biadoli tylko, jak jej źle i jak bardzo jest zmęczona. I stwierdziłam u siebie alergię na dziecięce łapki.
Teraz skrzętnie wykorzystuję każdą chwilę, żeby odpocząć chwilę od moich Stworów. Najchętniej zaszywam się w kuchni i pozwalam Małżowi, który wrócił z pracy, czerpać pełnymi garściami z uroków rodzicielstwa.
W trakcie jednej z takich ucieczkowych nasiadówek powstała kaczka pieczona z jabłkami i dynią w cydrze.