Mleczny cyc w wielkim mieście
W świetle ostatnich wydarzeń (sprawa sądowa między matką karmiącą a restauratorem) toczy się społeczna dyskusja. Z jednej strony mamy są zachęcane do tego, by karmić piersią zawsze i wszędzie, nawet w miejscach publicznych, a z drugiej niektórzy głupio mądrzy porównują tę czynność z defekowaniem, puszczaniem bąków i innymi naturalnymi czynnościami (niektóre trolle robią wycieczki nawet w stronę seksu oralnego), których społeczeństwo nie toleruje w przestrzeni publicznej.
Przyznaję, że bywam zniesmaczona techniką uprawianą przez niektóre mamy – podciąganie bluzki pod szyję i obnażanie pełnego bufetu, prezentowanie przy okazji pociążowego brzuszka i wszystko to publicznie, jakby były Madonną na koncercie albo aniołkiem Victoria’s Secret. Jednak jeśli miałabym się głębiej zastanowić, to nigdy czegoś takiego nie widziałam „na żywo”, tylko w formie zdjęć, które viralowały w sieci. Czyli nie jest aż tak źle albo los jest dla mnie łaskawy. A nawet gdyby nie szczędził mi takich obrazów, to w przestrzeni publicznej jest wiele rzeczy, które przeszkadzają mi bardziej – np. niesprzątanie po swoim psie.
Publicznie a w miejscu publicznym – to zasadnicza różnica.
Publiczny, zgodnie z definicją słownikową, to „odbywający się przy świadkach, w sposób jawny” albo „dotyczący całego społeczeństwa lub jakiejś zbiorowości” bądź „dostępny lub przeznaczony dla wszystkich”. Nie chciałabym, aby moje piersi były dostępne dla wszystkich. Mój biust jest mój.
Miejsce publiczne natomiast to „teren lub pomieszczenie przeznaczone dla wszystkich ludzi, np. ulica, park, teatr”. Dla wszystkich, czyli również dla matek karmiących, które przecież nie są i nie powinny być zakładnikami swoich dzieci przebywającymi w areszcie domowym do czasu zakończenia laktacji.
Karmienie piersią może się odbywać w miejscu publicznym, ale dyskretnie – nie publicznie.
Karmiłam piersią dwoje dzieci i to dość długo. W pierwszym półroczu ich życia rzadko wychodziłam na dłużej, bo jesień i zima nie zachęcały mnie do wielogodzinnych wypraw. O karmieniu w innych miejscach niż domowe zacisze miałam niewielkie pojęcie.
Gdy dzieciaki nieco podrosły, a pogoda zaczęła sprzyjać, wychodziłam na dłużej z ssakami u boku i bywało, że czasem konieczność mnie zmuszała do ich nakarmienia. Zawsze w takich okolicznościach miałam na sobie odzież, która jest przystosowana do karmienia i coś, czym można było chłepczącego Stwora przysłonić. To nakrycie nie wynikało z pruderii, nie obnażałam też piersi w całej jej okazałości. Żeby zobaczyć sutek, ktoś musiałby stać mi nad głową i wpatrywać się weń jak sroka w gnat. Często dziecko tak zasłania pierś, że niektóre bluzki więcej odkrywają. Malarze na religijnych obrazach bardziej obnażali Matkę Boską.
Aby bezproblemowo karmić w każdej sytuacji, wystarczy zaopatrzyć się w specjalny stanik do karmienia, rozpinaną bluzkę albo taką o kroju kopertowym. Do okrycia dobrze sprawdza się szal kominowy albo chusta, tudzież nieśmiertelna tetrówka.
Widział ktoś kiedyś krokodyla, który złapał przechodzącą przez bród zebrę i zrobił z nią przewrót, żeby przetrącić jej kręgosłup? To samo może zrobić z piersią zaskoczone lub zainteresowane czymś dziecko. I wcale nie musi być uzębione. Naprawdę, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej odciąć nadmiar bodźców zewnętrznych.
Karmiłam dzieci w parku, na plaży, na wyścigach konnych, na weselach, na spotkaniach towarzyskich. Drogie mamy, można przewidzieć, kiedy dziecko będzie potrzebowało piersi i wybadać teren, znaleźć ustronne miejsce, choćby w kącie sali dla wygody własnej i dziecka. Kiedyś, gdy zapytałam obsługę lokalu o spokojne miejsce, w którym mogłabym dokonać tej czynności dostałam klucz do pokoju socjalnego i o toalecie nikt się nawet nie zająknął – naprawdę, jest zrozumienie w narodzie.
Na koniec dodam, że nie można zapomnieć, że laktacja jest też powiązana z psychiką i zestresowana mama nie nakarmi do syta dziecka albo zajmie jej to o wiele więcej czasu. W ostateczności, jeśli nie ma dokąd pójść, wystarczy się osłonić czymś i odwrócić na chwilę od szanownego zgromadzenia – pewnie nawet nie zauważą, że coś się stało.
Podsumowując – jak najbardziej jestem za tym, żeby wychodzić z maluszkami i zaspakajać ich głód tam, gdzie aktualnie się znajdują. Jak najbardziej w miejscach publicznych, jednak nie publicznie a dyskretnie.
Wspaniały wpis- popieram w całej rozciągłości !
Żądamy wolności dla cycków!