Ekspresłówka #2 Oliwki
W połowie stycznia Człowiek Wyżerka spędził tydzień w szpitalu. Zanim jedna z Babć ruszyła z pomocą, mieliśmy z Małżem układ, że w dzień ja jestem na oddziale, a on z 15-miesięczną Panną Grymaśną pracuje w domu. Pod wieczór przywoził Młodą do szpitala, jedliśmy wspólnie naszykowaną wcześniej kolację i wracałyśmy we dwie do mieszkania, by po nocach gotować obiady na następne dni (jedzenie serwowane na oddziałach dziecięcych nie odbiegało wcale od stereotypowych wyobrażeń).
Któregoś dnia Małż zapytany o to, jak im minął dzień, odpowiedział, że kiedy dzwonił do klientów, dokarmiał Dzidzię zielonymi oliwkami, bo tylko wtedy nie wrzeszczała, tylko grzecznie sobie chodziła i przeżuwała w milczeniu.
– To ile ona tych oliwek zjadła? – zapytałam zaniepokojona, rozpinając Młodej kozaczki.
– No, z 15 to tak spokojnie – odpowiedział dumny Tato.
I w tym momencie ze zdjętego bucika wysypały się pogniecione oliwki a oczom naszym ukazała się mokra stópka. Spojrzenia innych mam obecnych na sali były pełne rozumiejącego rozbawienia.
Hi hi…
Ale prawda jest taka, ze tego, co wymyslala dzieci, nie jest w stanie wyobrazic sobie i przeniesc na papier zaden dorosly!
🙂
Hahaha 😀 No ale zajęła się czymś? Nie przeszkadzała tacie? To o co chodzi? 😀
Mnie kiedyś w drodze z przedszkola do domu coś uwierało w bucie… No, trochę pomarudziłam pod nosem, ale mama mówiła, że pewnie kamyczek, no to co ja będę narzekać na jeden kamyczek… Jeszcze tylko do sklepu, a potem od razu do domku! Dopiero pod drzwiami okazało się, że to nie był kamyczek – mama się zorientowała po 10 minutach bezowocnego poszukiwania pęku kluczy w torebce.
Twoja historia jest o wiele lepsza niż dowcip o tym, jak przedszkolanka ubierała dziecku kozaczki z rękawiczkami w środku 😀