„Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” Julity Bator
Zdrowe odżywianie stało się niebywale modne w kręgach aspirujących do „średniej klasy wyższej”. Nie wypada publicznie się przyznawać do karmienia dzieci papkami ze słoików i gotowymi kaszkami z mlekiem modyfikowanym. Mamy prześcigają się w samodzielnym komponowaniu najwymyślniejszych purée dla niemowląt i licytują się, która lepiej zna schemat rozszerzania diety. Pocztą pantoflową z prędkością światła roznoszą się informacje, gdzie można kupić najwięcej certyfikowanych produktów z zielonym listkiem. Kto jest w stanie więcej zapłacić za eko-kurczaka, ten jest królem. Kto nie wypija rano zielonego koktajlu, nie ma stajlu. I takie tam. W niektórych środowiskach po sos do spaghetti, butelkę pepsi i słone paluszki trzeba wychodzić późnym wieczorem i niemal w kominiarce. Wypada natomiast znać wszystkie targowiska w promieniu co najmniej 15 kilometrów, gdzie można kupić warzywa „od rolnika” (jakby były jakieś inne) a szczytem lansu są samodzielne, cotygodniowe wyprawy do „chłopa” po marchew i kuraka na niedzielny rosół. Chyba stąd wzięło się przekonanie, że „zdrowe” żywienie jest drogie, czaso- i pracochłonne oraz wymaga dużego zaangażowania.
W szkołach nie uczy się o jedzeniu. Jest wiedza o społeczeństwie, wiedza o kulturze, wiedzy o zdrowym odżywianiu w programie nauczania brak. Nic dziwnego zatem, że większość z nas niewiele wie o mechanizmach wytwarzania żywności, nie potrafi czytać ze zrozumieniem etykiet (echh, etykiety to czubek góry lodowej), mało kto wie, czym są np. emulgatory i do czego służą. Na szczęście powstają rozmaite organizacje w duchu slow food, które tylnymi, żeby nie powiedzieć kuchennymi, drzwiami wkraczają do szkół i prowadzą z dziećmi warsztaty w ramach zajęć dodatkowych. Wielu czołowych kucharzy, na czele z Grzegorzem Łapanowskim, jeździ po Polsce i szkoli kulinarnych adeptów, ucząc rozpoznawania wartościowych produktów i przygotowywania z nich smacznych posiłków.
Nie każdy ma jednak możliwość skorzystać z tych inicjatyw. Każdy może natomiast przeczytać książkę Julity Bator, o której już kiedyś wspominałam oraz zapoznać się z jej ciągiem dalszym, o którym teraz będę pisać. „Zamień chemię na jedzenie” wydane w 2013 roku przez Znak to poradnik, w którym autorka szeroko opisała mechanizm zmiany diety w jej rodzinie i pozytywny wpływ tej rewolucji na zdrowie jej dzieci. Tegoroczne wydanie to kontynuacja w postaci typowej książki kucharskiej – stanowi zbiór nowych 80 przepisów (w pierwszym tomie przepisów była podobna liczba – komplet tworzy całkiem niezłe zaplecze inspiracji).
Książka, w moim odczuciu, jest skierowana głównie do tych, którzy zapoznali się z poradnikiem. Ci, którym jest on nieznany, mogą sobie co chwila zadawać pytanie „ale o co chodzi?”. Na listach składników bowiem obok nazw produktów są podane w nawiasach wszystkie niepożądane dodatki. Ktoś, kto nie zwraca uwagi na etykiety, może nie wiedzieć, co jest w nich złego. Taką wiedzę niesie wspomniany wcześniej poradnik.
„Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” powstały, jak autorka wspomina we wstępie, w opozycji do innych wydawnictw tego typu, w których przepisy są przeważnie skomplikowane i z przeznaczeniem na specjalne okazje. Nieco dziwi mnie taka opinia, bo śledząc rynek nowości, zauważyłam rosnącą popularność pozycji z łatwymi przepisami na niedrogie dania dla zabieganych. W Internecie wg Julity Bator można znaleźć moc przepisów na zdrowe dania, ale bardzo często są one zwyczajnie niesmaczne. Oto jak ona sama charakteryzuje swój zamysł: „nie jest to książka kucharska w ścisłym znaczeniu tego słowa. Nie jestem bowiem zawodową kucharką, mimo że mój sześcioletni syn jest święcie przekonany, iż jego mama taki właśnie ma zawód. To książka o tym, że przyrządzanie posiłku nie musi być żmudnym, wykańczającym zajęciem, że może być proste, czasem nawet bardzo twórcze, a przede wszystkim satysfakcjonujące” (s. 11)
Teraz nieco o strukturze książki. Podzielona jest na 10 rozdziałów:
– Mało nas, mało nas do pieczenia chleba, czyli CHLEB I CO DO CHLEBA?
– Szkoła óczy, czyli CO DO SZKOŁY?
– Green generation, czyli CO DO PRACY?
– Analiza spożywcza, czyli PRZEMYCANIE WARTOŚCI ODŻYWCZYCH
– Opowieść wigilijna, czyli CO NA BOŻE NARODZENIE?
– Odrobina Bullerbyn w Polsce, czyli CO NA WIELKANOC?
– Cukier krzepi, czyli SŁODYCZE I DESERY
– Niech żyje bal, czyli CO NA KINDER PARTY?
– Domowy bar szybkiej obsługi, czyli ZROWY FAST FOOD
– Co do picia, czyli KAWA CZY HERBATA?
Dodatkowo znaleźć możemy spis przepisów, które są podzielone na: śniadanie i kolację, dania obiadowe, napoje, słodycze, przekąski i desery. Na końcu umieszczono również alfabetyczny spis składników, który również ułatwia poruszanie się po książce. W ramach bonusu, mającego za zadanie potwierdzanie tez autorki, umieszczono kilka cytatów z blogosfery.
Każda potrawa jest sfotografowana, niektóre mają dodatkowe zdjęcia pomocnicze. Fotografie są dziełem Jakuba Batora, męża Julity. Utrzymane są w prostej, domowej i przytulnej konwencji – nie jest to fotografia studyjna na drogiej zastawie z perfekcyjnie lśniącymi sztućcami i idealnie upozowanym listkiem sałaty. Ogólnie to wydanie jest znacznie przyjemniejsze dla oka i dłoni niż poprzednie – twarda, lśniąca okładka, dobrej jakości, gruby papier, strony są szyte.
Poziom trudności przepisów to maksymalnie średnio trudny. Zdecydowana większość jest wybitnie łatwa. W książce mieszczą się potrawy zarówno modne, jak i tradycyjne, jednoskładnikowe i bardziej wyszukane. Znaleźć można receptury na specjały regionalne (proziaki i piróg biłgorajski) i dania na wynos – do pracy albo do szkoły. Dodatkowo można odnaleźć kilka dość podstępnych i przydatnych zagrywek, które mają na celu przechytrzenie dzieci i skłonienie ich do jedzenia zdrowej żywności (np. zapieczenie paczuszek z tortilli w tosterze).
Przeglądając przepisy, gdzie na liście składników są uwagi dotyczące substancji niepożądanych, można sobie uświadomić, że zdrowe gotowanie wcale nie jest trudne i nie wymaga wyjątkowych surowców ze specjalistycznych sklepów. Gdy skompletujemy w kuchni zestaw bezpiecznych produktów i wydreptamy ścieżki do półek z nieprzetworzoną żywnością (nawet w super-hiper-duper marketach), łatwo nam będzie komponować posiłki, które będą pełne wartości odżywczych i dostarczą zdrowej energii oraz składników niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Na liście ingrediencji u Julity Bator często pojawia się cukier, ale nierafinowany – bywa zastępowany przez inne słodziwa w postaci miodu czy daktyli. Zamiast zwyczajnej mąki pszennej, autorka proponuje mąkę orkiszową. Do wielu potraw jest potrzebna sól, ale trzeba zwrócić uwagę, aby nie zawierała antyzbrylacza, czyli żelazocyjanku potasu.
Jedynym mankamentem, który zwrócił moją uwagę i trochę irytował, jest dość toporny styl wstępów przed każdym z rozdziałów. Czasem odnosiłam wrażenie, że były przez autorkę pisane na siłę. Dowcip, jeśli się pojawiał, to był mocno ugrzeczniony, rzekłabym nawet, że z brodą po sam pas. Dla młodszego czytelnika, od rocznika ’90 wzwyż, może mieć on jednak jakiś urok świeżości.
/wpis sponsorowany/
wygląda super! ostatni przepis mnie urzekł!
czytałam pierwszą książkę na ten temat, wywołała dużą rewolucję w moim jadłospisie. Koniecznie muszę dorwać tę pozycję 🙂
Kupiłam pierwszą część poradnika po przeczytaniu Twojej pierwszej notki – fajnie, że dajesz znać o ciągu dalszym 🙂
trzeba trzymać rękę na pulsie 🙂
Instrukcja zawijania kanapki w papier śniadaniowy – no, no! 😉
Byłam ostatnio na kilku warsztatach, rozmawiałam z różnymi ludźmi i uwierz mi, niektórzy potrzebują i takich instrukcji 😉
To pewnie zainteresuje Cię nowa książka Bator Święta bez chemii. Właśnie ją oglądałam w księgarni na półce:) Łaaadna i pełna przepisów. Chyba zażyczę ją sobie na mikołaja, tak by zdążyć z gotowaniem na te święta;)
Tak się składa, że niedawno pojawiła się w moich zbiorach – krzepiąca pozycja, wielu osobom z pewnością ułatwi organizację zdrowych świąt 🙂
Julita Bator od dawna już króluje w moim domu i chociaż na początku toczyliśmy z mężem i dzieciakami wojny (uzależnienie od glutaminianu było potężne), to w końcu wszyscy zauważyli różnice, poczuli się bardziej zdrowo dzięki radom z książki ,,Zamień chemię na jedzenie”. Później z niecierpliwością czekałam na kolejne przepisy (powyżej o nich piszesz – zresztą bardzo fajnie!) . Ostatnio będąc w Empiku całkiem przez przypadek (kocham przeglądać książki kucharskie) trafiłam na kolejną książkę Bator ,,Święta bez chemii” i wbrew pozorom nie ma tu przepisów tylko na Boże Narodzenie tak jak myślałam na początku. Jest też Wielkanoc i święta i uroczystości rodzinne (które nastręczają mi zawsze najwięcej kłopotów). Jak zwykle Bator karmi nas radami i świetnymi przepisami. Cieszę się, że wiele z nas zna książki P. Julity, która przecież tak jak my była zwykłą gospodynią, która zdecydowała się wydać walkę chemii – i słusznie!