„Smaczna Polska” Magdy Gessler
Nie da się ukryć, że Magda Gessler jest postacią kontrowersyjną i ze świecą można szukać Polaka, który ma do niej stosunek obojętny. Jedni ją kochają, inni nienawidzą. Nie będę się tutaj rozwodzić nad tym, co tak naprawdę promuje nasza najsławniejsza restauratorka – siebie czy tuningowane knajpki po „Kuchennych Rewolucjach”. Faktem jest, że wielu dzięki temu programowi dowiedziało się, że w Polsce warto chodzić do tych restauracji, w których nie rządzi kebab, pizza i spaghetti, lecz rodzime zupy, pierogi, ciasta i pieczenie. Potrawy te przygotowane z najlepszych jakościowo składników biją na głowę modne zagraniczne fast foody.Gessler, łagodnie uśmiechająca się z okładki, zupełnie inna niż w „Kuchennych rewolucjach” (bo i też nieco ujarzmiona za pomocą photoshopa), traktuje czytelnika jak partnera. Świadczą o tym zwroty typu: „A teraz, gdy mamy już haluski lub hałuszki, dopiero możemy poszaleć”. Mi ten sposób pisania nie przeszkadza, bo w trakcie przygotowywania nowych potraw staram się nie spieszyć, więc to dla mnie żaden problem wrócić do przepisu jeszcze raz, by wyłuskać z niego sedno.
„Smaczna Polska” jest dowcipnie i lekko napisana, przyjemnie się czyta. Już na samym niemalże początku zauroczył mnie przepis na kaszę kukurydzianą „dla chłopca i dziewczynki”. Znalazłam w nim to, co bardzo lubię w przepisowej narracji, czyli osobiste, dowcipne wtręty, np. „nakazujemy dzieciom natychmiast umyć ręce i siadać do stołu”. Z tego jednego zdania wyłania się obraz energicznej mamuśki przywołującej swe pociechy na posiłek, szybko, póki ciepłe. W książce jest ich więcej. W przepisie ma rogaliki drożdże mają się „radośnie rozmnażać (…) w ciepłej atmosferze”, trafiają się również zwroty w rodzaju „zażarty mięsożerca”, w liście składników znajdziemy dwie „męskie garście suszonych grzybów”, a z przepisu na wątróbkę dowiemy się, że należy ją oczyścić ze „szwancków”.
Uśmiech wywołują także propozycje dotyczące serwowania potraw, np. zupę rybną „należy podawać z pajdami chleba i widokiem na jezioro”, flaki po warszawsku „jemy, zachwycając się urodą Warszawy”, a przy kaszubskim fondue „patrzymy sobie w oczy i szepczemy czułe słówka. Po kaszubsku”.
Jeśli chodzi o oprawę wizualną, to na zdjęciach sporo jest autorki w otoczeniu zieleni. Bije z nich przyjemny nastrój letniego obiadu pod chmurką. Trzeba przyznać, że miło jest na nie popatrzeć. Fotografie potraw wyglądają apetycznie, są ładnie podane i autentyczne. Rozbawiło mnie zdjęcie z 99 strony – na naczyniu do zapiekania uchowała się naklejka z ceną. Dla takich znalezisk warto żyć 😀
Ten „Regionalny przewodnik kulinarny” oprowadza nas po smakach następujących krain: Kresy, Kujawy, Małopolska, Mazowsze, Podlasie, Pomorze i Kujawy, Śląsk, Warmia i Mazury, Wielkopolska. We wstępie do każdego rozdziału autorka dość obszernie i, że tak to ujmę, z jajem charakteryzuje typowe lokalne produkty: miody, sery, przetwory, rasy zwierząt itd. Następnie przechodzi do przepisów, które są autorskimi wariacjami na temat tradycyjnych dań i na zakończenie rozdziału prezentuje dwie tradycyjne receptury. Dzięki tej książce, która ma na celu zapoznać nas z bogactwem smaków naszych regionów, będziemy mogli w swoich kuchniach, jak pisze autorka, „oddać się rozkoszom wspominania bogactwa staropolskiej kuchni”.
Żeby jednak nie było, że piszę tutaj laurkę, dodam, iż trochę brakuje mi alternatywnego spisu treści w formie indeksu na końcu książki. Usprawniłoby to wyszukiwanie konkretnych rodzajów potraw w zależności od potrzeb. A przecież dania są podzielone na kategorie:
– z łyżką wazową (czyli zupy)
– na rodzinny obiad
– na specjalną okazję
– niedrogo i treściwie
– mało pracy, duży efekt
– lekka przekąska
– dla łasuchów
Wystarczyłoby dołożyć do książki ze dwie-trzy strony i czytelnik miałby ułatwione zadanie.
Niewątpliwą zaletą tego przewodnika kulinarnego jest jego arcypolski charakter. Przygotowanie potraw wymaga czasem zorganizowania wyprawy do delikatesów z regionalną, ekologiczną żywnością, ale nie ukrywajmy – da się je ugotować z tych składników, które są dostępne w każdym supermarkecie, oczywiście ze stratą na smaku i bez korzyści dla zdrowia. Może zatem warto pójść za radą Magdy Gessler i zacząć się rozglądać za lokalnymi wytwórcami i zaprzyjaźniać się z nimi?
tak pięknie recenzujesz te kucharskie książki, że aż chce się po nie sięgać .Zazdroszczę lekkości pióra. POWAGA 😀