O autorce zdjęć słów kilka
Człowiek ma taką naturę, że jak go coś boli, to dotyka tego, ściska, wyciska, dziobie paluchem, bada. A jak się czegoś boi, to zasłania twarz rękoma, ale patrzy przez palce, bo ciekawość jest silniejsza. A gdy się czegoś brzydzi, to i tak krąży wokół tego, by pokazać innym swoją dezaprobatę.
Po tym, jak ucichła afera z Katarzyną Waśniewską, obiecałam sobie, że nie będę drążyć takich historii. Nie chcę ich znać, nic dobrego dla mnie z nich nie wynika. Burzą mój spokój i wypaczają obraz świata. Im więcej takich opowieści, tym gorszy mi się wydaje, tym bardziej boję się o swoje dzieci i mam wrażenie, że sprowadziłam je tutaj nie w porę – nie chcę się tak czuć.
Nie klikam już zatem takich linków, nie kupiłabym gazety z „ekskluzywnym” wywiadem. Nie wiem więc, jak dokładnie wyglądała niesławna okładka „Faktu”, bo szczęśliwie i nieświadomie w czwartek ominęłam stoiska z prasą codzienną. Dużo jednak o niej słyszałam.
Swego czasu głośno było o amerykańskiej produkcji „Nightcrawler”. Bohater tego filmu, Louis Bloom, postanawia zrobić karierę jako wolny strzelec i filmować ofiary rozmaitych wypadków i zbrodni, by szokujące obrazy sprzedawać do telewizji informacyjnej. Człowiek bez sumienia i bez hamulców – zamiast pomocnej dłoni wyciąga w stronę rannych kamerę i przeszkadza służbom ratunkowym stając im na drodze, wszystko po to, żeby mieć lepszy kadr. Zdobywa się nawet na to, żeby zmienić położenie rannego w wypadku drogowym, żeby wygodniej przez oko kamery obserwować z krzaków, co dalej nastąpi. I później ze smakowitym, makabrycznym materiałem polecieć do stacji telewizyjnej, by się chłodno targować o cenę.
Autorką szokującego zdjęcia z pierwszej strony „Faktu” jest fotoreporterka z „Regionalnego Tygodnika Informacyjnego” z Kamiennej Góry (dowiedziałam się o tym z portalu Wirtualne Media). Nie wiem, czy anonimowa, czy nie, bo nie miałam dziennika w rękach i nie sprawdzałam, jak jest podpisane. Redakcja jej macierzystej gazety miała się zgodzić na publikację pod warunkiem pikselizacji i wstawienia logo „RTI”. Dalej jednak wyczytałam, że mailowo i telefonicznie z brukowcem rozmawiała również sama autorka…
Fotoreporterka zrobiła całą masę zdjęć, które moim zdaniem w ogóle nie miały prawa powstać – tych krwawych i tych, które nie były tak drastyczne. Nie wiem, jak można było strzelać z aparatu do umierającego dziecka i później rozmawiać z tabloidem na temat wysokości wynagrodzenia za ich sprzedaż.
To jej, jako kobiecie, potencjalnej matce i przede wszystkim istocie ludzkiej, nie powinno przyjść do głowy.
Nie wszystko trzeba ilustrować w serwisach informacyjnych. Nie wszystko należy pokazywać – czy pod pikselozą, czy bez niej. Stojąc w kolejce markecie czy w saloniku prasowym nie chcę widzieć takich rzeczy na półce z prasą. To mnie gwałci przez oczy.
Jedynymi, którzy mieli do tego prawo, by robić dokumentację fotograficzną, to organy ścigania, by zgromadzić materiał dowodowy.
Kiedyś na widok takiej tragedii ludzie zdejmowali czapki z głów i w milczeniu przeżywali ból, szok, niedowierzanie. Dzisiaj wyjmują aparaty i liczą banknoty. Nie takie momenty chyba chcemy zatrzymywać w pamięci swoich telefonów i innych narzędzi do cykania fotek. Po co to robić? Chyba nie po to, żeby sobie przy kawce przesuwać paluszkiem po wyświetlaczu i wspominać te chwile.
Mamy swoją Amerykę i wolnych strzelców. Mamy krew na okładkach. Zadowoleni?
Prawie każde medium (zwłaszcza te newsowe) ma teraz skrzynkę „Kontakt” i zachęca bezpośrednich uczestników różnych wydarzeń, też wypadków, do nadsyłania do nich informacji, zdjęć i wideo. Z jednej strony ma to sens, bo wiadomość jest szybsza i wiarygodniejsza, ale z drugiej tworzy się kultura konieczności informacji o najdrobniejszym szczególe. Tutaj mamy do czynienia z dziennikarką, więc mogła mieć dodatkową zawodową motywację do robienia tego typu zdjęcia. Są reporterzy wojenni, których praca polega na robieniu zdjęć w wątpliwych etycznie sytuacjach. I chociaż uważam, że zdjęcie to nie powinno się ukazać, to jednak nie potępiam autorki za samo zrobienie zdjęcia, chociaż mam poważne wątpliwości z tego powodu, bo co jeśli zdjęcie zostało zrobione wyłącznie dla zysku. Dla zysku na cudzym cierpieniu i śmierci? Nie mam łatwej odpowiedzi na to pytanie.
Masz rację. Z jednej strony powstała „kultura konieczności informacji o najdrobniejszym szczególe”, a z drugiej ludzkie cierpienie i tragedia stają się przedmiotami, które mają realną wartość przeliczalną na złotówki.