Krótki post o zabijaniu
Jeśli kupujemy mięso, to zabijamy, tylko robimy to cudzymi rękami. Jeśli pozbawiamy życia zwierzę, to nie marnujmy żadnej jego części, szanujmy je i rozsądnie gospodarujmy surowcem, który z niego otrzymujemy. Nie wyrzucajmy go do śmieci.
Wieprzowina to nie tylko karczek, żeberka, schab, szynka, polędwica i golonki. To także skóra, ryj, uszy, ozór – ogólnie cały łeb. Po zapakowaniu w oczyszczony żołądek albo pęcherz otrzymujemy tradycyjny, pyszny salceson. Metodą na zagospodarowanie resztek jest również wyrób kaszanki. Podobnie wołowina to nie tylko steki na grilla i polędwice na tatar.
Słabi mnie, kiedy ktoś kręci nosem na „gorsze” kawałki mięsa, mówiąc, że są twarde, niesmaczne, tłuste albo mało soczyste. Jeśli nie umiesz ich przygotować w taki sposób, żeby wydobyć z nich wszystkie atuty, to przynajmniej nie rób im czarnego PR-u.
Cieszę się, że czołowi kucharze oraz czasopisma kulinarne lansują teraz modę np. na policzki i ogony wołowe oraz „piątą ćwiartkę”, czyli podroby. Dzięki temu cały czas przeciętny konsument odkrywa, że wątróbkę można jeść nie tylko z cebulą i majerankiem i prosząc w mięsnym o jakiś „gorszy” kawałek mięsa, nie trzeba zaraz dodawać, że to „dla pieska”.
Rozmaite kampanie, często nieco histeryczne i epatujące patologiczną przemocą, zwiększają społeczną wrażliwość na warunki, w jakich są hodowane zwierzęta. Specjalnie napisałam „patologiczną”, bo akty agresji pokazywane w materiałach nie są normą – tak się na co dzień nie pracuje na fermach. Wiem o tym, bo wśród moich znajomych mam kilku zootechników, którzy odbywali praktyki w takich miejscach.
Podobnie było kilka lat temu z aferą ze zdjęciami wcześniaków na oddziałach neonatologicznych. Nikt mi nie wmówi, że wszystkie pielęgniarki chodzą po oddziałach z maluszkami włożonymi do kieszeni fartucha. Nikt mi nie wmówi, że pracownicy gospodarstw hodowlanych nie mają nic innego do roboty, jak pastwić się godzinami nad bydłem.
Powoli w supermarketach, np. w Auchan, zaczyna się pojawiać np. wieprzowina ze świń rasy puławskiej (z tradycyjnych hodowli), w Macro można się zaopatrzyć w certyfikowaną wołowinę ze znakiem QMP (z bydła odpowiednich, mięsnych ras karmionego naturalnymi paszami, hodowanego, transportowanego i ubijanego z poszanowaniem dobrostanu zwierząt). W wielu delikatesach bez problemu można znaleźć kurczaki zagrodowe, pochodzące z małych, rodzinnych gospodarstw, opatrzone certyfikatem i przebadane na obecność antybiotyków.
Jak grzyby po deszczu wyrastają delikatesy z regionalną, ekologiczną lub po prostu zdrową, jak najmniej przetworzoną żywnością. W weekendy w większych miastach organizowane są tematyczne targi i bazary (np. Wrocławski Bazar Smakoszy), na których można kupić towar prosto od małego producenta.
Idzie ku dobremu.
Popieram w stu procentach! I żeby nie być gołosłowną: salceson i kaszankę jadam regularnie, flaczki uwielbiam, nie pogardzę dobrze zrobioną golonką. Wątróbka to moja miłość. I tylko z móżdżkiem mi nie po drodze, ale wiem, że ma swoich wielbicieli, więc nie będę im konkurencji robić 😉
Hahaha, to w takim razie dziękuję Ci w imieniu móżdżkożerców – bardzo lubię, ale jeszcze nigdy samodzielnie nie przygotowywałam 😉