Amnesty International, UNICEF i inni – nie dobijajcie się, już więcej Wam nie otworzę
Dwa lata temu do szewskiej pasji doprowadził mnie chłopaczek z Amnesty International, który zapukał do moich drzwi w towarzystwie pary, którą szkolił. Rozochocony chęcią zaimponowania i pokazania im, jaki to z niego maczo-men, od razu, jak tylko otworzyłam, władował się do mieszkania i zaczął stosować szeroki wachlarz socjotechnicznych sztuczek, które miały mnie ogłuszyć i uczynić potulną.
Aby nie dać mi chwili do namysłu i jednocześnie nawiązać ze mną swoisty rodzaj więzi, wplótł do swojej ideologicznej papki osobiste pytania oraz wynurzenia o sobie. I w tym momencie już całkiem przestało mi się to spotkanie podobać, ale skoro powiedziałam A, to czułam się zobowiązana powiedzieć B. Wybrałam zatem kampanię, którą „chciałabym” wspierać. Wypełniliśmy druczek, a później, aby potwierdzić, musieliśmy wykonać wspólnie telefon na ichnią infolinię. Finisz tej wizyty, muszę jednak przyznać, rozbawił mnie do łez. Po wszystkim Młody zapytał, czy może skorzystać z toalety i zostawił mnie z niemą parą obserwatorów. Zapadła niezręczna cisza przerwana dobiegającymi z toalety odgłosami imponującego strumienia.
Chwilę później, nie umywszy rąk, rekin z Amnesty dotarł do zaprzyjaźnionej sąsiadki i wtedy to narodził się we mnie potężny wkurw. Młody bowiem, aby przekonać ją do rozmowy, powołał się na mnie, a do tego później zaczął opowiadać np. o tym, że to mieszkanie to wynajmuję, a panel w telefonie mam taki a nie inny. Od razu zadzwoniłam na infolinię, złożyłam skargę i wycofałam deklarację.
Kilka dni temu w moich drzwiach ukazał się chłopak z UNICEF-u. Do tej pory udawało mi się unikać takich spotkań, bo cichcem spoglądałam przez wizjer, a potem udawałam, że mnie nie ma. Teraz jednak potknęłam się o kota i zahaczyłam dłonią o klucze w drzwiach. Gdy się wahałam, czy głupio udawać nieobecność, czy te drzwi otworzyć, zaczął wołać „dzień dobry, dzień dobry” i już nie miałam wyjścia.
Pozwoliłam mu wyklepać formułkę, a potem w przypływie asertywności wyjaśniłam mu w punktach, dlaczego nie jestem zainteresowana takimi wizytami. Temat mojej niechęci wobec takich wolontariuszy postanowiłam rozwinąć tu, na blogu.
Po pierwsze: przychodzą bez zaproszenia
Nie umówili się na spotkanie, nie zapowiedzieli wcześniej swojego przybycia – przychodzą w takich momentach, że akurat coś robię arcyważnego, po prostu odpoczywam i nie mam ochoty z nikim gadać, siedzę w toalecie albo jestem sama z dziećmi. Najbardziej przeginają, kiedy dzwonią do drzwi wieczorem, kiedy kładę je spać. Nie znoszę być tak nachodzona, nie nastraja mnie to życzliwie.
Po drugie: nie mam jak ich zweryfikować
Nie znam tych ludzi, nie wpuszczę ich do mieszkania – wolałabym nie czytać potem o sobie, że zostałam okradziona nie metodą na kominiarza czy półnagą sąsiadkę, ale „na Unicef”. W jaki sposób mam sprawdzić, czy ich identyfikatory są prawdziwe? Nie takie dokumenty się fabrykuje.
No i nie będę ukrywać, że rozmowa na klatce schodowej, którą mogą bez trudu podsłuchiwać sąsiedzi jest dla mnie niekomfortowa. Lokalni świadkowie Jehowy jakoś rozwiązali tę kwestię i rozmawiają z mieszkańcami danego bloku przez domofon oraz grzecznie pytają o zgodę na pozostawienie w skrzynce swoich ulotek. Zostawiają zdecydowanie lepsze wrażenie.
Po trzecie: nie jestem przygotowana na takie rozmowy
Nie chcę odpowiadać na tendencyjne pytania o to, czy obchodzą mnie głodujące dzieci – nie chcę się czuć jak zły człowiek tylko dlatego, że obecność wolontariusza wzbudza we mnie niepokój i dyskomfort, więc chcę, żeby sobie jak najszybciej poszedł. Nie zobowiążę się do zapłaty tylko po to, żeby się go pozbyć z wycieraczki – może taka taktyka „atakowania” z zaskoczenia przekłada się na wpłaty, ale ja tak impulsywnie nie robię stałych zleceń, chociaż czasem zdarza mi się pomóc „na ulicy”, jeśli nie chodzi o pieniądze, tylko o jedzenie. Pisałam już o tym kiedyś.
Wyrwana znienacka do odpowiedzi nie chcę na klatce schodowej rozprawiać o ginących gatunkach, przemocy wobec kobiet, werbowaniu dzieci do bojówek czy głodujących plemionach – to nie jest niezobowiązująca rozmowa z sąsiadką, która przyszła po przysłowiowy cukier.
Po czwarte: nie podoba mi się z góry narzucona kwota minimalna wsparcia i oczekiwanie comiesięcznych przelewów
Jestem typem „pomagacza z doskoku” i wolę swoją pomoc skierować lokalnie, do konkretnej osoby, z którą jakoś się mogę identyfikować niż do grupy osób z innego kontynentu. Nie ograniczam się tylko do spamowania na Facebooku. Wiem, że nie da się pomóc wszystkim, dlatego wybrałam jedną grupę na stałe i wspieram podopiecznych Fundacji Rycerze i Księżniczki, a od czasu do czasu wykonuję przelewy dla potrzebujących mających konto na siepomaga.pl. Odpowiada mi to, że mogę wpłacić tyle, na ile w danym momencie mnie stać i kiedy mi to pasuje.
Mam spam na mailu, a w tradycyjnej skrzynce pocztowej od groma ulotek i przechodzę nad tym do porządku dziennego, ale próba wejścia do mojego mieszkania nie jest w porządku i nie interesuje mnie wcale, że sąsiad wpuścił delikwenta na klatkę schodową.
Mój dom to moja enklawa. Wpuszczam zaproszonych gości, kuriera/listonosza, sąsiadkę, ale nie kogoś, kto mi przychodzi bez zapowiedzi robić pranie sumienia i drenaż portfela.
PS. A żeby było śmieszniej, to chłopak z UNICEF-u po godzinie 20-tej zrobił drugie okrążenie po moim bloku, na szczęście tym razem mnie omijając.
Nic dodać , nic ująć.
No i BRAWO! Zgadzam się z Tobą w 100% ,tyle że ja nie udaję że mnie nie ma w domu tylko zwyczajnie nie otwieram.Mój dom,moja sprawa i nie muszę sie nikomu tłumaczyć .
Uff, bo ja miałam wyrzuty sumienia, ale mam dokładnie taki sam stosunek do tego typu domokrążców i zgadzam sie z każdym podpunktem!
Masz racje Agato, popieram twoje zdanie!
Cała prawda. Mam tak samo!
Kiedyś to mnie jeszcze ruszało „nie pomoże Pani głodującym dzieciom”…. no krew mnie najjaśniejsza zalewa. Też wspieram z doskoku. Najczęściej szlachetną paczkę i siepomaga. Wystarczy. Nie chce rozmawiać o zwierzętach ginących ani w domu, ani na cmentarzu, ani w centrum handlowym. Dziękuje, dobranoc.
Absolutnie. Do domu wpuszczam tylko ludzi, których znam.
Ja mieszkam w Hiszpanii i muszę powiedzieć, że tutaj ludzie się nie przejmują tym, czy ktoś (wolontariusz, kominiarz, ktokolwiek nieznany) będzie wiedział że są w domu. Domofony z kamerą – gdy dzwoni ktoś nieznajomy, nawet nie podnosi się słuchawki, bo to pewnie ulotki czy przedstawiciele handlowi kablówki czy unicefu czy innych ubezpieczeń. Gdy ktoś puka do drzwi, a nikogo nie oczekują, po prostu nie otwierają. Serio, widziałam to w więcej niż jednym mieszkaniu 🙂 🙂 Na początku się bardzo dziwiłam, ale teraz już sama tak robię. No i nigdy nie otworzę drzwi nieznajomemu, jak jestem sama w domu, mimo że mieszkam na strzeżonym osiedlu.
Olga Nina, teraz mam mocne postanowienie, że nie będę otwierała. To był ostatni raz, który spowodował, że mi się „ulało”.
Wielcy mi arcywonlontariusze. To sa zwykle dzieciaki, ktorym zalezy na pieniadzach z dorywczej pracy- okolo 6-8zl/h. Do wyrobienia normy, kary za nie dopelnie ie obowiązków… Straszne jest to, ze dzieciakom wmawia się głupotę o 'szczytnym celu’ i liczy na to, że będą charować po kilkanaście godzin po to, by ktoś na cieplej posadce w biurze uznal, że norma jest nie wyrobiona i dziecoak nie dostanie nic… Szczerze mówiąc nie slyszalam jeszcze o 'domokrążcach’. Widzialam tylko tych, ktorzy spacerują po ulicach zbierając deklaracje. ..
Dodam coś od siebie. To nie bezpośrednio UNICEF zbiera te polecenia zapłaty. Tworzą się firmy, które dla nich pracują i ci akwizytorzy to ich pracownicy.
Niedawno byłam w jednej na dniu próbnym. Były szumne hasła o pozytywnym nastawieniu, uśmiechu, kawie z rana(wtf), ciągłych szkoleniach i wyjazdach do innych miast czy nawet państw.
A sprawa wygląda tak, że pracownicy zarabiają tyle, ile umów uda im się podpisać. Przychodzą do pracy na 11, mają ciąg „superszkoleń”, żeby około 13-14 wyjść w miasto. Podobno UNICEF zleca im konkretne obszary.
Byłam na dniu próbnym, z czystej ciekawości, bo nie chcę pracować jako akwizytor. Nie żałuję, bo wieeele widziałam, ale zdecydowanie odmówiłam. Moja liderka miała jedną, przygotowaną odgórnie formułkę, którą niekiedy wręcz atakowała tych ludzi. Nawet zająkiwała się w tych samych miejscach. Bywała natarczywa i było mi czasem za nią głupio, chociaż jej nie znałam. Miała nieźle przeprany mózg, bo uważała, że robi coś super potrzebnego. Jeśli ktoś był zainteresowany, to się go cisnęło. Jeśli byłby, ale dopiero za godzinę, dwie, to się do niego wracało. Jeśli ktoś nie był chętny, odznaczało się go na liście. Ale jeśli kogoś nie było w domu, nie otworzył, to się do niego wracało… Spędziłam w terenie ponad 6 godzin, nikt mnie nie uprzedził, że to będzie tyle trwało. Ale nie chciałam tego urywać, bo byłam ciekawa, co dalej.
Do biura wróciliśmy po 20, bałam się, że ktoś będzie specjalnie na nas czekał czy coś. Nie. Tam było pełno ludzi, oni tak pracują! Dzień w dzień, poniedziałek-piątek, czasem soboty, 11-21/22. Wszyscy uśmiechnięci, obrazek jak z horroru 😛 Musiałam wypełnić test wiedzy (!), podobno liderka też była ze mnie bardzo zadowolona. I tym samym przeszłam drugi etap rekrutacji, po czym odmówiłam współpracy. A, te wyjazdy do innych miast polegają na tym, że w innych miastach chodzi się po ludziach i zbiera te deklaracje… 😛 Taki rozwój.
Moje rady: nie bać się. Miejcie gdzieś, że ktoś was usłyszy za zamkniętymi drzwiami – nie chcecie – nie otwierajcie. Identyfikator da się sprawdzić, tam jest jakiś numer danego człowieka, wystarczy go wpisać na stronie UNICEFU – taka osoba powinna o tym poinformować. Ale mimo wszystko – ja bym do domu nie wpuściła. Było mi strasznie dziwnie, jak siedziałam tak u kogoś obcego w mieszkaniu :/
Każdego da się sprawdzić na stronie organizacji lub telefonicznie.
Zanim przedstawiciel wyjmie formularz pyta wprost czy dana kwota raz w miesiącu nie zmieni stylu życia. Po za tym każdy pomaga ile chce.
Unicef dział w 200 krajach , w tym także w Europy.
Najwięcej ludzi zaangażowało się do pomocy po przez wizytę przedstawiciela , więc jest to najskuteczniejsza metoda angażowania ludzi do pomocy.
Niech nawet każda się przyłączy do pomocy ratuje jedno dziecko gdzies na swiecie to i tak sukces.