Autostop i starsza pani, która z nieba mi spadła
U Nishki przeczytałam dzisiaj trzy dialogi z autostopowiczami, które przypomniały mi pewną historię, której finał mógłby okazać się dla mnie dramatyczny. Zanim do niej przejdę, zarysuję kontekst.
Wychowałam się na wsi. Od miasteczka, w którym się uczyłam, dzieliło mnie 12 kilometrów. Zimy były u nas szczególnie srogie, więc zdarzało się, że autobus czasem nie dojeżdżał i do szkoły musiałam dostawać się autostopem. Nigdy nic złego mi się nie przydarzyło. Podwozili mnie kierowcy na lokalnych tablicach rejestracyjnych, znani, bo jeżdżący tą trasą codziennie do pracy. Można powiedzieć, że byli godni zaufania.
Po ukończeniu liceum podjęłam wakacyjną pracę w Jaworze i do domu wracałam tylko na weekendy. Z Jawora miałam autobus do Wałbrzycha albo do Świdnicy. Potem bywało, że musiałam 2-3 godziny czekać na transport do rodzinnej miejscowości.
Któregoś letniego wieczoru, to było pod koniec sierpnia, nie chciało mi się czekać i poszłam na drogę wylotową, żeby złapać „stopa”. Starałam się machać na auta, które nie wzbudzały niepokoju. Miałam jakiś tam system. Długo nikt nie chciał mi się zatrzymać, w końcu stanął przy mnie bus. Z przodu siedział samotny kierowca, ale gdy rozsunęły się boczne drzwi, okazało się, że w środku było kilku pijących piwo chłopaków. Podziękowałam więc grzecznie i powiedziałam, że będę łapać dalej. W tym momencie w moją stronę posypały się wyzwiska pijanych mężczyzn i pokrzykiwania, żeby ładować mnie do środka. Zszokowana stałam jak wryta.
Nagle jakaś stareńka kobiecina złapała mnie pod ramię, delikatnie pociągając za sobą i powiedziała: „A, tu jesteś – chodź ze mną”. Wyrwała mnie z szoku. I zaprowadziła na dworzec PKS.
Po drodze dowiedziałam się, że właśnie szła do wnuka smażyć powidła śliwkowe i jest emerytowaną nauczycielką wychowania fizycznego. Opiórkała mnie za to, że chciałam jechać autostopem o tej porze. Stwierdziła, że martwi się o współczesną młodzież, która żyje za szybko i lekkomyślnie wchodzi w związki. Wyznała, że kilka lat po wojnie miała narzeczonego, którego przez pomyłkę zastrzeliła straż graniczna. Najpierw strzelali, potem pytali. Dzięki temu, że czekała z „tymi sprawami” do ślubu, łatwiej jej było uporać się z żałobą i zacząć wszystko od nowa – bardzo to podkreślała.
Siedziała ze mną aż do przyjazdu autobusu.
Często o niej myślę. Prawdopodobnie uratowała mi zdrowie, a może i życie.
Niby krótka historyjka, a zwracasz mi chusteczki, bom się wzruszyła.
Taki Twój Anioł Stróż 🙂
Ja stopem jechałam raz, i właściwie to stop złapał mnie 😉 Uciekł nam autobus, i z koleżanką stwierdziłyśmy, że co to dla nas dziewięć kilometrów… W mega upale. Po kwadransie ledwo dychałyśmy 😉 Aż tu nagle zatrzymała się pani w czerwonym aucie, z wielkim, łysym mężczyzną za kierownicą. Dowieźli nas bezpiecznie do domu, ale Mamie przyznałam się dopiero po kilku latach… 😉
Tak o Niej myślę: Anioł, nie kobieta 🙂
Ja dość pewnie jeździłam autostopem, bo moja mama sama tak podróżowała. Kiedyś nawet w wakacje objechała pół Polski w ten sposób 😉 Ale wtedy to były inne czasy i za podwożenie takich wędrowców kierowcy zbierali nawet jakieś punkty… 😉 Moim dzieciom, gdy podrosną, takie pomysły będę wybijać z głowy
Droga Agato
Na Twój blog trafiłam przypadkiem- po drodze do ciasta z jagodami. Przeczytałam i zrobiłam arę dań (pyszne) a potem przeczytałam parę Twoich artykułów- dziękuję Tobie za nie. Cieszę się że są jeszcze kobiety które podobnie patrzą na swoje inne dzieci i na świat. Myślałam, że jestem ostatnim dinozaurem ale nie i bardzo mnie to cieszy.
DZIĘKUJĘ
Małgorzato, dziękuję za przemiły komentarz. Jeszcze nigdy nie było mi tak przyjemnie w gronie dinozaurów 😉 Pozdrawiam serdecznie!
Stopem jeździłam kiedyś sporo, teraz zdarza się bardzo sporadycznie przy wakacyjnych wyjazdach – ale nigdy nie łapię sama.
A kobieta – rzeczywiście jak anioł 🙂 Czasami zupełnie przypadkiem i tylko na chwilę spotykamy ludzi, których zapamiętujemy na całe życie.