Moi sąsiedzi jak z bajki
Był kiedyś czechosłowacki serial animowany „Pat i Mat”, znany u nas jako „Sąsiedzi” – mam czasem wrażenie, że żyję w analogicznej historii zatytułowanej „Pet i Kał”.
W zeszłym tygodniu ponownie zostawiliśmy wrocławski „piekarnik” i uciekliśmy na weekend do moich Rodziców na wieś. Małż niestety w poniedziałek rano musiał wrócić do miasta, bo obowiązki wzywają. Postanowiłam, że dla dobra dzieci zostanę. Cień, bliskość wody i lasu, zupełnie inny rytm dnia i fakt, że wystarczy po prostu wyjść z domu, bez wcześniejszych przygotowań sprawiły, że ten weekend trwa już siedem dni i wszystko wskazuje na to, że tak prędko się nie skończy.
We Wrocławiu mieszkamy w bloku. Rano słońce świeci nam do sypialni, po południu do salonu. Gorąco jest niemiłosiernie – 36ºC – człowiek poci się od samego patrzenia na termometr. Żeby wybrać się na spacer, muszę zapakować w torbę masę „przydasiów” i starabanić się z dzieciarnią ze schodów (jedno pod pachę, a drugie za rękę). Place zabaw są jeszcze słabo zadrzewione, więc można pomarzyć o cieniu i jakimkolwiek ruchu powietrza.
Właściciele psów dbają za to, żeby było aromatycznie. Nie jestem w stanie tego zrozumieć, bo na naszym osiedlu mieszkają głównie młodzi ludzie, którzy już mają dzieci albo w każdej chwili mogą je mieć. Czy oni zamierzają w przyszłości pozwalać swoim dzieciom bawić się w psiej ubikacji?
Denerwuje mnie takie lekceważące podejście do wspólnej przestrzeni i wygodnictwo ocierające się o wandalizm. Niektórym rodzicom socjalizującym się na przypiaskownicowej ławeczce nie chce się nawet zrobić kroku, żeby zgaszony niedopałek wyrzucić do kubła na śmieci. W ramach wieczornej integracji piją na ławeczce piwo, a kapsle rzucają w trawę. Czyimś dzieciom potem te kapsle wbijają się w kolana. Dla dobra moich Stworów chowam dumę do kieszeni, schylam się i zbieram te pety i te kapsle, wyrzucam je do śmieci. I planuję wyprowadzkę, bo na szczęście mieszkanie wynajmujemy i nie jesteśmy jeszcze uwiązani kredytem hipotecznym.
Może kiedyś będę miała swoje własne podwórko, na którym nikt mi nie będzie wysrywał swojego psa.
Aga, samą prawde napisałaś i to niestety jest rzeczywistość nie tylko w dużym mieście typu Wrocław (a więc podobno – wykształconym społeczeństwie, szanującym obowiązujące prawa itepe, itede). W naszej dziurlandii gdzie się nie popatrzy to dodatkowo oprócz petów, kapsli, kup dochodzą całe stosy śmieci, często w zapakowanych workach zawiązanych na ładną kokardkę, jak nie w lesie/ parku/ skwerku jakiejś zieleni to czysto, z premedytacją wrzucone do rzeki lub gdzieś obok kubła 🙁 nie rozumiem tego, każdy generuje śmieci i MUSI płacić za wywóz nieczystości, więc nie ma bata, nie wciśnie mi kitu że taki ktosiek nie, bo on 'je zutylizuje’ podczas… spalania w piecu! 😮 tragedia czym ludzie palą/ ogrzewają wodę i dom a my tutaj takim 'super czystym, prawie że kurortowym powietrzem oddychany’. Łącze się z Tobą w bólu zrozumienia i działaniu przeciw temu problemowi, sama często napotykam przed furtką na podjeździe na psie g***o pieska sąsiadów, po które żaden nie jest w stanie się schylić i łaskawie posprzątać (a często sam sprawca i jego właściciel chyłkiem uciekają udając, 'że to nie moje’). Widać tylko ja z mym Menżem w okolicy dorośliśmy do tego obowiązku, że gdy wybieramy się gdziekolwiek z naszym 2 szt. psim stadkiem to zawsze zabieramy woreczki foliowe, a minimum chusteczki higieniczne w razie W aby użyć i posprzątać po swoim pupilu. Czasem tylko ktoś się dziwnie na nas patrzy, no bo jak to, sprzątać po swoim psie? Aaaa po cooo? 😮
No ale cóż, widocznie Polacy jeszcze muszą się sporo nauczyć, zrozumieć mechanizm obowiązku sprzątania nie tylko po swoim zwierzaku ale i przede wszystkim po sobie w miejscu publicznym, a może przede wszystkim- dotkliwie oberwać po kieszeni $$ bo to najbardziej boli i sprawia, że nie będziemy popełniać tego typu błędów..
PS. swoją drogą wiesz, ile 'skarbów’ porzuconych przez ludzików napotykam na spacerze z moimi Gagatami? Znoszę całe reklamówki, a później sprzedaję w punkcie skupu 😀
PPS. Uff, ależ się uzewnętrzniłam!
Pozdrawiamy z przyśmieconej, za psiej_kupowanej NR
Kiedyś widziałam w okolicach wrocławskiego rynku tzw. „wymuskaną dziunię”, która dreptała na niebotycznych szpilach ze swoim jorkusiem. W którymś momencie piesek zrobił kupę i pewna byłam, że umknie to jej uwadze – już w myślach układałam formułkę o sprzątaniu po psie. A tu szok – dziewoja wyjęła chusteczkę, podniosła klocuszek i przez dobre 20 metrów niosła go do kubła na śmieci. Szczękę zbierałam z kostki brukowej, miałam ochotę bić jej brawo.
Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć, trzeba patrzeć na innych ludzi tak jak my chcemy, żeby inni na nas patrzyli, życzyć obcym dzieciom tego, czego życzylibyśmy swoim – chciałabym, żeby moje Stwory miały możliwość zabawy na czystych trawnikach.
A spalanie śmieci, wyrzucanie tych wielkogabarytowych do lasu, porzucanie pustych puszek i butelek to chyba stan umysłu i tylko chlaśnięcie po kieszeni może czegoś nauczyć, ale obawiam się, że tylko lepszego kamuflażu.
Też mieszkam na „młodym” osiedlu i nie mam dzieci, ale te pety i kupy mnie wku….