„Sentymentalne” drożdżówki z budyniem
Drożdżówki z budyniem – ich smak przywołuje szkolne wspomnienia 🙂 Jako licealistce często zdarzało mi się pędzić na długiej przerwie do pobliskiej cukierni i kupować jedną (czy dwie). Przygotowywane przez mamę kanapki wracały wtedy razem ze mną do domu. Co za czarna niewdzięczność, prawda? Ten smak towarzyszył mi przez pięć lat studiów, a później także w pracy. Aż dziw bierze, że dopiero niedawno upiekłam je pierwszy raz.
Zanim przymierzymy się do robienia drożdżowego ciasta, należy przygotować budyń. Oczywiście, można go spreparować z tego z torebki (polecałabym użyć mniejszej ilości mleka, żeby był gęstszy i bardziej „esencjonalny”), ale skoro zdecydowaliśmy się upiec w 100% domowe bułeczki, to uważam, że trzeba iść za ciosem i samodzielnie wykonać także nadzienie.
Składniki na budyń waniliowy:
- 4 żółtka
- 40 g mąki ziemniaczanej
- 500 ml mleka
- 75 g cukru
- pół torebki cukru wanilinowego
Utrzyj żółtka z cukrem na białą, puszystą masę. Wsyp cukier wanilinowy i jeszcze przez chwilę ucieraj. Dodaj 100 ml mleka i mąkę ziemniaczaną. Dokładnie wymieszaj. Zagotuj 400 ml mleka i połącz składniki. Pamiętaj, żeby gotować całość na małym ogniu, bez przerwy mieszając. Kiedy masa zgęstnieje, przełóż ją do sporej salaterki i natychmiast połóż na niej folię aluminiową (spożywczą ma się rozumieć). Ten zabieg zapobiegnie powstaniu kożucha, który jest całkowicie zbędny – jeśli lubicie go zjadać, to możecie tę czynność pominąć 🙂 Po przestudzeniu odłóżcie budyń do lodówki.
Składniki na ciasto drożdżowe:
- 325 ml mleka
- 1 duże jajko
- 550 g pszennej mąki typ 650
- 25 g świeżych drożdży
- 100 g masła lub margaryny
- 75 g cukru
- pół łyżeczki soli
Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej – ciasto będzie się przyjemniej wyrabiało i szybciej rosło. Nasamprzód trzeba rozpuścić masło i odstawić do przestudzenia (byłoby miło, gdyby pozostało letnie do czasu, kiedy będziecie mogli go użyć). W międzyczasie należy przygotować rozczyn. I tutaj pozwolę sobie na małą dygresję, bowiem jeśli o mnie chodzi, to nie jestem fanką zmywania i zawsze staram się, żeby mieć go jak najmniej – z tego powodu zaczyn robię w tym samym garnuszku, w którym rozpuszczałam masło. Wlewam zatem do niego pół szklanki mleka, wsypuję łyżeczkę mąki i łyżeczkę cukru oraz kruszę drożdże. Mieszam do rozpuszczenia. Po 10 minutach, dzięki ciepłemu naczyniu, mam już napuszony zaczyn 🙂
Kolejny krok: do letniego mleka wlewam rozpuszczone masło i roztrzepane jajko. Przesiewam mąkę, wsypuję cukier, pół łyżeczki soli i wlewam zaczyn. Wyrabiam tak długo, aż ciasto zacznie odchodzić od ręki (pod żadnym pozorem nie ułatwiajcie sobie sprawy, nie dosypujcie mąki). Po wyrobieniu formuję kulę, wkładam do wysypanej mąką miski i odstawiam w ciepłe miejsce do podwojenia swojej objętości. Po tym czasie (ok. 1-2 godziny) przystępuję do zasadniczej części – tworzenia bułeczek. Ja lubię dość spore, więc zrobiłam ich 12 – każda ok 80-90g.
Jak je zrobić? Należy uformować kulki i położyć je w dość dużych odstępach na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Zanim położymy na nich budyń, muszą jeszcze raz wyrosnąć. Przykrywamy je zatem czystą (hm… chyba nie muszę Wam na to zwracać szczególnej uwagi :P) ściereczką i czekamy aż się napuszą. Kiedy podwoją objętość, bierzemy w dłoń szklankę bądź niewielki słoik (w moim wypadku idealnie się nadał słoiczek po koncentracie pomidorowym) i w każdej bułeczce wyciskamy denkiem dołek prawie do samej blaszki.
Wypełniamy dołki budyniem i wkładamy do nagrzanego do 190 stopni piekarnika na 15 minut. Upieczone można polukrować, posypać ulubioną posypką czy wiórkami kokosowymi.
Zołza nooo poszalałaś kochana i gratulacje samozaparcia! huhh teraz bd musiała dzielić swój czas pomiędzy Twój blog i blog Doroty od muffinek 😉 ale z przyjemnością mam zamiar eksperymentować z wypróbowanymi przepisami, na 1-y rzut idą drożdżówy z budyniem 😛
Dzięki Kawuszko 🙂 mam nadzieję, że uda mi się pociągnąć tego bloga jak najdłużej. Z Dorotą w kwestii wypieków nie jestem w stanie konkurować, więc będzie tutaj bardziej wszechstronnie 😛
dajesz mi nadzieję na nowe pomysły jedzeniowe 😀 gdy zobaczę i poczytam- to aż mi się chce posiedzieć dłużej w kuchni przy garach :p
No i jeśli dobrze widziałam, już są wymierne korzyści z lektury – ostro pichcisz 🙂