Powieści o laseczkach i „Smaczne życie Charlotte Lavigne” Nathalie Roy
Polonistką zostaje się na całe życie. Można siedzieć w domu na urlopie macierzyńskim/wychowawczym, co powoduje, że książki czyta się w kilkuminutowych ratach w trakcie wizyt w toalecie (jednak się je czyta, etykieta z domestosa nie zaspokaja głodu czytelniczego). Można padać ze zmęczenia i mieć problemy z formułowaniem myśli. Można załamywać rączęta, że cięte riposty pojawiają się, gdy adwersarz jest już poza naszym zasięgiem. Ale polonistką się jest. Musicie się zatem pogodzić z faktem, że czasami kurka domowa przegrywa z filolożką.
Dzisiaj chciałam się Wam pochwalić, że nauczyłam się czegoś nowego. Dowiedziałam się mianowicie, że istnieje coś takiego jak chick lit – odmiana powieści obyczajowej, która powstała w latach 90-tych XX wieku*. Najsłynniejsze bohaterki literatury tego typu to Bridget Jones i Andrea Sachs z „Diabeł ubiera się u Prady”. Oczywiście nie jest tak, że nagle się natknęłam na te powieści – czytałam je już lata temu, po prostu nie wiedziałam, że utworzono dla nich osobny termin.
Chick lit, jak sama nazwa wskazuje, skupia się na historii „laseczki” (ang. chick), około 30-letniej singielki, której zaczyna się palić grunt pod nogami, bo zegar biologiczny tyka, a ona jeszcze nie ma u boku mężczyzny swoich marzeń. Bohaterka wszystkie swoje działania koncentruje na uwiedzeniu wymarzonego faceta, równolegle przeżywając problemy rodzinne i zawodowe – wszystko to jest opisane z przymrużeniem oka, najczęściej w formie narracji pierwszoosobowej (również w postaci pamiętnika, znanego nam z cyku o Brigdet, czy w formie maili). Charakterystyczne jest również to, że „laseczka” mimo wielu niewątpliwych przymiotów, doskonała nie jest, można nawet powiedzieć, że ma sporo irytujących wad, które zostają jej mniej lub bardziej delikatnie wytknięte przez ukochanego albo przyjaciół (przyjaźni się głównie z kobietami, ale często w grupie wsparcia ma jakiegoś geja, który byłby jej ideałem, gdyby nie jego orientacja). W związku z tym pojawia się kolejny typowy motyw – samodoskonalenie: zmiana fryzury, garderoby czy rozmiaru, tzn. przeważnie dieta i ćwiczenia, ambitniejsze sztuki zapisują się nie tylko na siłownię, ale i na jakiś kurs. Gdy bohaterka osiąga w końcu równowagę psychiczną, wynikającą z zaakceptowania siebie taką, jaką jest, przychodzi miłość i happy end.
6 lutego miała miejsce premiera książki Nathalie Roy, pt. „Smaczne życie Charlotte Lavigne” – pierwszy tom trylogii o kulinarnych i miłosnych przygodach. Autorka w wywiadach wielokrotnie podkreślała, że w swojej powieści chciała pokazać coś więcej niż sercowe rozterki, chciała podkreślić znaczenie dobrej kuchni.
Charlotte Lavigne to 33-letnia dokumentalistka telewizyjna, która umie korzystać z życia i z możliwości, które niesie debet na karcie kredytowej. Oto jak się sama przedstawia:
„Mam drogie hobby, które jest jak narkotyk – potrzebę gromadzenia ludzi wokół stołu; potrzebuję spojrzeń, które spoczywają na mnie, gdy stawiam na stole karmelizowaną gicz jagnięcą, gdy podaję gościom sałatkę z krewetek, kopru i jabłek, gdy pudruję zmielonym kardamonem mus z gorzkiej czekolady i ozdabiam go jędrnymi malinami.
Cóż, mniej zabawnie jest, gdy ludzie siedzą przy stole, a ja kroję pieczeń wołową, która okazuje się zbyt sucha, albo zapominam wydrylować figi**, zanim dodam je do ciastek, i któryś z gości traci ząb, albo gdy mylę kardamon z kminkiem i bezwiednie serwuję niezjadliwy indiański mus czekoladowy.
Ale ogólnie rzecz biorąc, moje kolacje są dość udane, nawet jeśli zawsze jest w nich coś, co całkowicie nie odpowiada moim gustom. Marzę, by kiedyś udało mi się przyrządzić kolację idealną. Bez żadnej gafy.”
Charlotte jest spontaniczną, chaotyczną i nieco zbyt mocno angażującą się zarówno w przyjaźń, jak i w miłość Kanadyjką, która zakochała się w wyniosłym, spokojnym i poukładanym Francuzie, Maximilienie. Od razu widać, że to idealny materiał na uczuciową katastrofę. Panna Lavigne wie natomiast, że nic tak nie koi bólu serca, jak solidna terapia deserami.
Jedzenie przewija się przez karty tej książki nieustannie. Bohaterowie cały czas coś przygotowują, jedzą, spotykają się przy domowych posiłkach, uroczystych kolacjach, restauracyjnych stolikach. Dawno się nie spotkałam z tak apetycznymi opisami potraw w powieści. Charlotte, zapalona kucharka, która przed świętami modli się nie tylko do świętego Mikołaja, ale i do Marthy Steward, jest skłonna do największych szaleństw, żeby zachwycić swoich biesiadników – w dziką zamieć śnieżną pojedzie na farmę po steki z bawołu, wstanie bladym świtem, żeby pierwszy raz w życiu własnoręcznie złowić pstrągi, zamówi gęś z dostawą samolotem aż z Normandii…
Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby kiedyś na podstawie tej historii powstała kanadyjska książka kucharska. Tchnie ona bowiem patriotyzmem lokalnym – na piedestale stoi żywność produkowana w Quebecu: sery, mięsa, wędliny, gęsie wątróbki,owoce morza, warzywa, owoce, syrop klonowy, czekolady, piwa, wina, aperitify oraz cydr.
Niejednokrotnie w trakcie lektury czułam się tak, jak bym stała obok Charlotte w jej kuchni. Czytając, śmiałam się z jej spontanicznych zakupów zupełnie nieprzydatnych kuchennych gadżetów, a potem sobie uświadamiałam, że śmieję się sama z siebie, bo robię dokładnie to samo. Myślę, że każda z nas ma w sobie coś z tej szalonej Kanadyjki.
*mało to profesjonalne, ale informacji dostarczyła mi Wikipedia.
** wtf? już chyba prędzej daktyle
Dziękuję Wydawnictwu Literackiemu za egzemplarz książki do recenzji.
Tak fajnie opisujesz tę książkę, że aż mi smaka na nią narobiłaś .
Z niecierpliwością oczekuję chwili, kiedy wreszcie będzie mi dane przeczytać tę cudownie i wnikliwie przez Ciebie zaprezentowaną powieść! 🙂
Jestem tydzień po lekturze książki i mogę ją też szczereze polecić. Wciąga od pierszej strony.